Niezwykła, artystyczna uczta zapowiada się 21 listopada. Na koncert do Zgorzelca przyjedzie Marek Dyjak. Miłośnikom poezji śpiewanej i teatru piosenki przedstawiać go nie trzeba. Ale powiedzmy: Marek Dyjak to świetny wokalista, rasowy pijak i niedoszły samobójca. Ale to nie jest jeszcze cała o nim prawda. To także niezwykle wrażliwy człowiek skryty pod maską prostolinijności, pogodny facet w przebraniu depresyjnego mruka i radykalny komentator rzeczywistości, którego metafor nie przebiją najwięksi poeci!
Marek Dyjak urodził się 18 kwietnia 1975 roku. Skończył zawodówkę i zdobył papiery hydraulika. I wystarczyło kilka rzeczy, by jego życie było pełne i szczęśliwe – życie robotnicze, żona robotnicza, robotnicza klitka w bloku. Zwykłe, proste życie, bez dłubania w niuansach duszy i serca. Chciał więcej. Sam siebie nazywa barowym grajkiem. Dla fanów jest polskim Tomem Waitsem.
„Najbardziej prawdziwym głosem na polskim rynku muzycznym” – tak ocenia go Elżbieta Zapendowska. Dyjak to Dyjak – mówią przyjaciele. Facet, który żył po bandzie, pił po bandzie, aż dotarł do końca drogi. On też tak czuł.
W 2008 roku na Wielkanoc przymocował do drzewa linkę holowniczą. Pogotowie stwierdziło zgon. Obudził się po kilku dniach w śpiączce, nic nie pamiętał.
Nie każdemu odpowiada styl bycia Dyjaka, choć od kilku lat nie pije i walczy z nałogiem, to wciąż pozostaje sobą. I na tym polega jego niezwykły fenomen, który przyciąga koneserów dobrej muzyki. Bywały w jego karierze momenty, w których muzyk mógł iść za ciosem – wbić się na potocznie zwany „artystyczny świecznik”. Wolał jednak iść własną drogą, nie zawsze łatwą lecz kierowaną przez siebie samego, nie oddał swojej kariery w cudze ręce. Niektórzy widzą w tym artystyczną pozę – Dyjaka wyklętego, samotnika i indywidualistę. Mocnym głosem, śpiewa równie mocne utwory, w których – jak mówią sami fani – jest krew, żółć i łzy.